Poród w Hollywood

babyObie komedie – Brigdet Jones 3 z Renée Zellweger oraz Plan B (Back-up plan) z Jennifer Lopez traktują o singielkach, które w wyniku swoich – świadomych i nieświadomych – wyborów życiowych spodziewają się dzieci. Pomijając różne oprawy, style, perypetie głównych bohaterek to w filmie ukazany jest również ich poród. I o tym będzie niniejszy tekst. O wodach płodowych, rozwarciu, oddechu i parciu, czyli całej fizjologii narodzenia w filmowej odsłonie.

Plan B premierę miał w 2010, a Bridget Jones 3 w 2016. Sześć lat to dość dużo jak na kinematografię. Porównajmy choćby Hobbita: Niezwykłą podróż (2012) a Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć (2016). Efekty specjalne tej drugiej produkcji są o niebo lepsze, bardziej rzeczywiste. Technika po prostu poszła naprzód. Możemy delektować się iluzjami i tylko czekać na kolejne doskonałe widowiska. Są jednak rzeczy, które zmieniają się znacznie wolniej w światowej kinematografii. M.in. ekranizacja fizjologii człowieka takiej jak poród. Chciałabym się skoncentrować właśnie na nim, gdyż w roku 2016 szczęśliwie przeżyłam jeden.

Kiedy wieczorem natrafiłam w TV na Plan B i postanowiłam go obejrzeć. Mój mąż, który miał szczęście trafić na scenę w gabinecie ginekologa, spojrzał tylko na mnie i zapytał „nie ubliża Ci to?”.

Postanowiłam się zatem przyjrzeć bliżej na porody pokazane w filmach kręconych, nazwijmy to, na amerykańską modę.

Z jednej strony towarzyszyła mi taka myśl, że jeżeli porody i ciąże są pokazane w taki (zaraz wyjaśnię jaki) sposób, to relacje między ludźmi w komediach również są pewną karykaturą rzeczywistości. I brzmi to jak banał, do momentu, kiedy nie uświadomimy sobie, że właśnie te mierne filmy kształtują nasze podejście do związków w życiu codziennym. Po naoglądaniu się na: miłość od pierwszego wejrzenia, romantyczne spacery, bukiety kwiatów, płatki róż w sypialni, drogie i szybkie samochody, zdrady i powroty, magiczne pocałunki itd., pojawia się świadome lub nieświadome oczekiwanie na doświadczenie tego w swoim własnym życiu. Prowadzić one musi jednak do niechybnego rozczarowania. I nie muszę chyba rozpisywać się dlaczego.

W temacie kształtowania autoschematów kobiet polecam bardzo ciekawy tekst o bajkach disney`a.

Wracając jednak do porodów. W Planie B jest scena, w której jedna z uczestniczek grupy wsparcia samotnych matek rodzi podczas zorganizowanej na tę okazję imprezie. Obecne są wszystkie członkinie, przychodzi również główna bohaterka Zoe wraz z jej ukochanym. Kiedy zaczyna się poród, kobieta wije się w baseniku dla dzieci, który ma „zabawnie” korespondować do rodzenia w wodzie. Jej zachowanie zostało wystylizowane na podobieństwo zamordowanej dziewczyny z japońskiego Ringu. Czarne włosy spuszczone na twarz, dziwaczne ruchy mające wciągnąć Zoe do baseniku. W pewnym momencie krzyczy, aby podać jej lustro, aby mogła zobaczyć głowę dziecka. Główni bohaterowie krzywią się i obrzydzają na widok włosów łonowych, które przeradzają się we włosy dziecka. A wszystko to w rytmie bębna wybijanego przez główną prowadzącą ową grupę wsparcia. Ogólnie makabra. Oglądanie tej sceny było dla mnie bardzo uwłaczające.

Niby jest to KOMEDIA, więc wszystko to powinno być zabawne. Jednak jest to z kategorii: tak głupie, że aż zabawne. Trochę jak American Pie.

W Planie B kobiety pokazane są jako głupie kwoki, działające zgodnie z dziwnymi „prawami natury” nakazującymi rodzić w gronie innych matek, karmić dziecko do 3-go roku życia (a fe!), nienawidzić mężczyzn i nie akceptować kobiet, które mają mężów/partnerów (grupa wsparcia TYLKO dla samotnych matek). Na zakończenie tego okropnego wspomnienia dodam, że poród Zoe jest odmienny – w szpitalu, z ukochanym przy boku. Główna bohaterka jak zawsze piękna.

Po takim zestawieniu scen już wiemy, jaką drogą mają podążać kobiety. Aby być piękne i akceptowane powinnyśmy być roztrzepane, seksowne i obowiązkowo poszukujące tego JEDNEGO JEDYNEGO, bo tylko w ten sposób spotka nas szczęście.

Plan B można interpretować jako film, który konstytuuje rolę kobiety w społeczeństwie. Kiedy jest się samotną matką, karmi się piersią i rodzi się w wodzie, jest się po prostu wariatką. Mężczyzna zaś jest kluczowym elementem przynoszącym szczęście. To dla nich powinnyśmy oddychać.

Z kolej w Bridget Jones 3 jest filmem o naszej starej przyjaciółce, która ma te same problemy – kim będzie ten JEDEN JEDYNY. Zostawiając temat dylematów sercowych, przejdźmy do tematów fizjologicznych. Kiedy oglądałam film, byłam w 8 m-cu ciąży. Podczas seansu towarzyszyła mi myśl: „to tak nie wygląda”. Pomijam abstrakcyjne podejście do bycia przy nadziei. Przejdźmy od razu do porodu. Rodzącą Bridget wiozą, później niosą, potencjalni tatusiowie dziecka. Jest obowiązkowe dyszenie i ściskanie za rękę. Pokazany jest przestrach mężczyzn, którzy z oporem, stają jednak na wysokości zdania i uczestniczą w tym okropnym wydarzeniu swoich ukochanych.

Skąd ten karykaturalny sposób przedstawienia porodu? Wydaje mi się, że związany on jest z fizjologicznością tego wydarzenia. Łatwiej jest go obśmiać, niż pokazać rzeczywistość. Eleganckim wyjściem, z tej trudnej sytuacji, jest scena czekania mężczyzny na korytarzu. Trochę jak pocałunek przed kochaniem się, a później pokazanie (nie)zadowoloną parę w łóżku. Gdyby starać się pokazać seks w 100% taki, jaki przeciętnie jest, byłaby to miernego rodzaju krótkometrażowa pornografia. Podobnie z porodem, który jest intymny, fizjologiczny (gazy, wymioty, wydalanie, krew, pot itd.), medyczny (kroplówki, badania ginekologiczne itd.).

Jednak po co, zabierać się za temat, który trudno pokazać nie popadając w banał lub karykaturę? Czemu we współczesnych filmach jest on, aż taki cliché? Jeżeli ująć to w narrację feministyczną, można by stwierdzić, że taki obraz pełni formę opresji kobiet. Wydanie na świat dziecka ma być tylko śmiesznostką. Wysiłek matek jest w zasadzie nieporównywalny z trudem mężczyzn, którzy muszą uporać się ze swoją obecnością podczas porodu. Dzielnie znoszą ściskanie za rękę (Bridget Jones 3) lub spanie zawsze seksownej ukochanej (Plan B). To ONI są bohaterami. A ta śmiesznie napinająca się kobieta jest jak zwykle tłem dla męskiej odwagi.

Czy uważam, że taka interpretacja jest słuszna? Nie wiem.

Być może uczestnictwo mężczyzn podczas porodów nadal jest tematem kontrowersyjnym. Ich obecność nadal nie jest powszechna. Często pytałam o to partnerów/ mężów bliskich mi kobiet, czy zamierzają być obecni podczas rodzenia się ich dzieci. W większości odpowiadali, że nie widzą takiej potrzeby. Jednocześnie, ci którzy mieli okazję zweryfikować swoje postanowienia, w większości uczestniczyli w tym wydarzeniu.

Czy uważam, że ojcowie koniecznie muszą być podczas narodzin? Raczej nie – nie jest to doświadczenie budujące dla wszystkich par.

Wiem jednak, że mój poród był doświadczeniem wielkiej jedności mojego małżeństwa. Mojej siły i słabości oraz siły i słabości mojego męża.